Dziś, 19 kwietnia, 80. urodziny obchodziłby Edward Dwurnik.
Był wyjątkowym twórcą na polskiej scenie artystycznej, budzącym emocje, kontrowersyjnym jako człowiek i jako artysta. Z jednej strony uwielbiany przez odbiorców swojej sztuki i dziennikarzy za styl i sposób życia, z drugiej za to samo krytykowany. Cieszący się uznaniem władzy – za czasów PRL-u brał udział w jednej z najważniejszych na świecie wystaw sztuki współczesnej Documenta w Kassel oraz w Biennale Sztuki w Paryżu. Uhonorowany nagrodą podziemnej Solidarności, którą później chciano mu odebrać za łamanie bojkotu publicznych galerii. Tworzący obrazy o tak aktualnej i silnej wymowie, że za dopuszczanie do ich pokazania cenzorzy tracili pracę, a publiczność zapalała znicze pod oknami zamkniętych sal wystawienniczych. Na tle wiszącego w Pałacu Prezydenckim obrazu błękitnej Warszawy Aleksander Kwaśniewski udzielał za czasów swojej prezydentury wywiadów, a z drugiej strony – w 2016 roku minister z przeciwnego bieguna politycznego odznaczył artystę złotym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.
Dwurnik konsekwentnie budował swój wizerunek „artysty obok” – obok środowiska, aktualnych mód i nurtów w sztuce. Ubolewał żartobliwie, że samochody, jakimi jeździ i marka ubrań, które nosi, budzą większe zainteresowanie niż jego sztuka – ale to uwielbiał i umiejętnie grał swoim wizerunkiem.
Jest z pewnością najważniejszym malarzem ostatnich dekad.
Ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie w 1970 roku, studiował w pracowni Eugeniusza Eibischa i od tego spadkobiercy tradycji polskiego koloryzmu przejął bezbłędne posługiwanie się kolorem w budowaniu malarskich kompozycji.
Pracował, tworząc cykle malarskie. Choć nie znosił, gdy nazywano go kronikarzem polskiej rzeczywistości, to nie sposób nie widzieć, że obrazy m.in. z cyklu „Podróże autostopem”, „Sportowcy” czy „Robotnicy”, układają się w epicką opowieść o zgrzebnych czasach PRL-u, zrywie Solidarności i paradoksach Polski po 1989 roku. Wielka historia i banał codzienności, bohaterowie zbiorowej wyobraźni i anonimowe postaci są w prowadzonej przez artystę narracji tak samo ważne. Wizerunki miast i miasteczek, z uwijającymi się w uliczkach postaciami, to najbardziej rozpoznawalne obrazy, których autorstwa nie sposób przypisać innemu malarzowi. I tu pojawia się postać Nikifora i oglądana w 1965 roku w Kielcach wystawa, pod której wpływem ówczesny student III roku wypracował ten niepowtarzalny oryginalny sposób przedstawiania miejskiego pejzażu.
Dwurnik mistrzowsko komponował ikoniczne dla siebie prace, z ogromną swobodą zestawiając elementy architektury, lokując na placach nieistniejące pomniki, sadząc na skwerach palmy, wśród których spacerują swobodnie dzikie zwierzęta, nie pomijając palących fajkę psów w okularach, bacznie obserwujących otoczenie.
Malarstwo Edwarda Dwurnika absorbuje w dwójnasób – jego obrazy się ogląda, ale trzeba też nadstawić ucho, by usłyszeć, co mówi ich autor. A mówi dużo i mówi o nas. „Ale ten Dwurnik gada”, usłyszałam podczas montażu jednej z wystaw. Gada – i to, co mówi, jest nadal aktualne i inspirujące.
Muzeum Warmii i Mazur może poszczycić się kolekcją 86 obrazów artysty, kupionych do zbiorów ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Były prezentowane na wystawach dziewięciokrotnie, w tym trzy razy w olsztyńskim zamku.
GP
Dwurnik konsekwentnie budował swój wizerunek „artysty obok” – obok środowiska, aktualnych mód i nurtów w sztuce. Ubolewał żartobliwie, że samochody, jakimi jeździ i marka ubrań, które nosi, budzą większe zainteresowanie niż jego sztuka – ale to uwielbiał i umiejętnie grał swoim wizerunkiem.
Jest z pewnością najważniejszym malarzem ostatnich dekad.
Ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie w 1970 roku, studiował w pracowni Eugeniusza Eibischa i od tego spadkobiercy tradycji polskiego koloryzmu przejął bezbłędne posługiwanie się kolorem w budowaniu malarskich kompozycji.
Pracował, tworząc cykle malarskie. Choć nie znosił, gdy nazywano go kronikarzem polskiej rzeczywistości, to nie sposób nie widzieć, że obrazy m.in. z cyklu „Podróże autostopem”, „Sportowcy” czy „Robotnicy”, układają się w epicką opowieść o zgrzebnych czasach PRL-u, zrywie Solidarności i paradoksach Polski po 1989 roku. Wielka historia i banał codzienności, bohaterowie zbiorowej wyobraźni i anonimowe postaci są w prowadzonej przez artystę narracji tak samo ważne. Wizerunki miast i miasteczek, z uwijającymi się w uliczkach postaciami, to najbardziej rozpoznawalne obrazy, których autorstwa nie sposób przypisać innemu malarzowi. I tu pojawia się postać Nikifora i oglądana w 1965 roku w Kielcach wystawa, pod której wpływem ówczesny student III roku wypracował ten niepowtarzalny oryginalny sposób przedstawiania miejskiego pejzażu.
Dwurnik mistrzowsko komponował ikoniczne dla siebie prace, z ogromną swobodą zestawiając elementy architektury, lokując na placach nieistniejące pomniki, sadząc na skwerach palmy, wśród których spacerują swobodnie dzikie zwierzęta, nie pomijając palących fajkę psów w okularach, bacznie obserwujących otoczenie.
Malarstwo Edwarda Dwurnika absorbuje w dwójnasób – jego obrazy się ogląda, ale trzeba też nadstawić ucho, by usłyszeć, co mówi ich autor. A mówi dużo i mówi o nas. „Ale ten Dwurnik gada”, usłyszałam podczas montażu jednej z wystaw. Gada – i to, co mówi, jest nadal aktualne i inspirujące.
Muzeum Warmii i Mazur może poszczycić się kolekcją 86 obrazów artysty, kupionych do zbiorów ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Były prezentowane na wystawach dziewięciokrotnie, w tym trzy razy w olsztyńskim zamku.
GP