#zArchiwumMWiM
#LetniąPorą
„Jesteśmy za biedni, aby spędzać urlop w kraju” – tak brzmiało porzekadło dużej grupy Polaków, żyjących w czasach demokracji Ludowej. Gros wyjazdów do „bratnich państw” wiązał się z handlem wymiennym. Samochody urlopowiczów wyjeżdzające do krajów socjalistycznych były wyładowane po brzegi oraz dociążane na dachu piramidą towarów, a powracały puste, czasem pełne innych dóbr. Sprzedaż zakończona sukcesem była w stanie zwrócić koszt wycieczki, a nawet zapewnić pokaźny zysk. Mobilność w obrębie państw socjalistycznych, wzrosła po śmierci Stalina, a apogeum turystyki handlowej nastąpiło w 1977, kiedy do bratnich krajów udało się dziesięć milionów naszych rodaków.
Wśród najchętniej odwiedzanych państw znajdowała się Bułgaria z ponad czterystukilometrowym czarnomorskim wybrzeżem i dobrą bazą hotelową. Handlowano przede wszystkim artykułami tekstylnymi i kosmetykami. W pierwszej kolejności dominowały dżinsy, w które zaopatrywaliśmy całą Europę Wschodnią. Nie były to jednak oryginalne lewisy czy wranglery, ale spodnie szyte w kraju z tureckiego materiału. Sprzedawano też damską galanterię, kremy, wody zapachowe, czy szczególnie popularne narzuty na łóżka. Z kolei, Polacy zaopatrywali się w: serwety, ceramikę, oraz w buty, które po wprowadzeniu stanu wojennego były reglamentowane. Kupowano także wina, nieraz korkowane kaczanem kukurydzy, kwaśniejące w czasie długiej podróży.
Komercyjna działalność polskich turystów miała ogromny związek z pobytem w Bułgarii urlopowiczów z Europy Zachodniej, dla których towary zza żelaznej kurtyny były bajecznie tanie. Inkasowane przez Polaków bułgarskie lewy wymieniano na twardą, europejską walutę. To właśnie przybysze z krajów kapitalistycznych byli powodem umieszczania w hotelach tajniaków służby bezpieczeństwa, mających rozprawiać się z procederem nielegalnego handlu.
Prezentowane zdjęcia ze zbiorów Archiwum MWiM zostały wykonane przez Ryszarda Czerniewskiego w trakcie jednej z reporterskich wypraw do demoludów.
„Jesteśmy za biedni, aby spędzać urlop w kraju” – tak brzmiało porzekadło dużej grupy Polaków, żyjących w czasach demokracji Ludowej. Gros wyjazdów do „bratnich państw” wiązał się z handlem wymiennym. Samochody urlopowiczów wyjeżdzające do krajów socjalistycznych były wyładowane po brzegi oraz dociążane na dachu piramidą towarów, a powracały puste, czasem pełne innych dóbr. Sprzedaż zakończona sukcesem była w stanie zwrócić koszt wycieczki, a nawet zapewnić pokaźny zysk. Mobilność w obrębie państw socjalistycznych, wzrosła po śmierci Stalina, a apogeum turystyki handlowej nastąpiło w 1977, kiedy do bratnich krajów udało się dziesięć milionów naszych rodaków.
Wśród najchętniej odwiedzanych państw znajdowała się Bułgaria z ponad czterystukilometrowym czarnomorskim wybrzeżem i dobrą bazą hotelową. Handlowano przede wszystkim artykułami tekstylnymi i kosmetykami. W pierwszej kolejności dominowały dżinsy, w które zaopatrywaliśmy całą Europę Wschodnią. Nie były to jednak oryginalne lewisy czy wranglery, ale spodnie szyte w kraju z tureckiego materiału. Sprzedawano też damską galanterię, kremy, wody zapachowe, czy szczególnie popularne narzuty na łóżka. Z kolei, Polacy zaopatrywali się w: serwety, ceramikę, oraz w buty, które po wprowadzeniu stanu wojennego były reglamentowane. Kupowano także wina, nieraz korkowane kaczanem kukurydzy, kwaśniejące w czasie długiej podróży.
Komercyjna działalność polskich turystów miała ogromny związek z pobytem w Bułgarii urlopowiczów z Europy Zachodniej, dla których towary zza żelaznej kurtyny były bajecznie tanie. Inkasowane przez Polaków bułgarskie lewy wymieniano na twardą, europejską walutę. To właśnie przybysze z krajów kapitalistycznych byli powodem umieszczania w hotelach tajniaków służby bezpieczeństwa, mających rozprawiać się z procederem nielegalnego handlu.
Prezentowane zdjęcia ze zbiorów Archiwum MWiM zostały wykonane przez Ryszarda Czerniewskiego w trakcie jednej z reporterskich wypraw do demoludów.